Tego, co duchowe nie da się skopiować
Tutaj, na ulicach Nowego Jorku można za 15 dolarów kupić zegarek firmy "Rolex". Sprzedawca krzyczy: "Tutaj kupisz Rolexa" i wymachuje świecącą tarczą zegarową z napisem "Rolex". Po przyjrzeniu się wszystko wygląda jak w prawdziwym zegarku "Rolex". Ale każdy nowojorczyk wie, że te zegarki nie są prawdziwymi "Rolexami". To zwykłe podróbki - tanie kopie oryginału.
Tysiące osób odwiedzających Nowy Jork kupuje te "Rolexy" od ulicznych sprzedawców, zabiera je z sobą do domu i nosi na ręce. Na początku są zadowoleni, że mogą się pokazać w swoich "drogich" zegarkach. Ale szybko orientują się, że nie powinni dawać innym oglądać tego zegarka, ponieważ waży on tylko jedną dziesiątą wagi prawdziwego "Rolexa".
W Nowym Jorku można też znaleźć inne podróbki ekstrawaganckich produktów. Na przykład w sklepie "Saks" na Piątej Alei sukienka znanego projektanta kosztuje 1000 dolarów - ale na ulicy Orchard Street można za 95 dolarów kupić jej podróbkę, która wygląda dokładnie tak jak oryginał. Te podrabiane sukienki nie są zrobione z tego samego materiału, co oryginały, ale nie da się tego rozpoznać na pierwszy rzut oka.
Istnieją też podróbki drogich torebek, okularów przeciwsłonecznych i biżuterii. W rzeczywistości wiele diamentów, które noszą osoby z bogatych klas to podróbki. Ci bogaci nowojorczycy boją się nosić prawdziwe diamenty w miejscach publicznych, ponieważ ktoś mógłby je pochwycić i ukraść. Tak więc zamiast nich noszą cyrkonie - tanie imitacje oryginałów.
Wydaje się, że obecnie istnieją kopie praktycznie wszystkiego. Jest jednak coś, czego nie da się skopiować - prawdziwa duchowość. Nie da się skopiować niczego, co jest prawdziwie duchowe. Pan rozpoznaje dzieło własnych rąk i nie zaakceptuje wykonanej przez człowieka kopii jakiegokolwiek z Jego Boskich dzieł.
Co jakiś czas niektórzy chrześcijanie otrzymują takie przekonanie: "Aby być pobożnymi, musimy powrócić do przeszłości i przyjąć zwyczaje oraz obrzędy pierwszego zboru. Tylko w ten sposób możemy prawdziwie czcić Boga i być może zapoczątkować nową Pięćdziesiątnicę".
Ludzie ci realizują wszystkie znane programy kościoła apostolskiego współczesnego uczniom Jezusa. Ustanawiają starszych, diakonów i biskupów tak, jak robił to Paweł i adaptują apostolskie zalecenia co do sposobów ubierania i zachowywania się. Następnie w "boskim porządku" ustanawiają rozporządzenia dotyczące chrztu i wieczerzy, dokładnie tak, jak czynił to pierwszy zbór. Ale jeżeli to wszystko jest tylko kopią bez mocy Ducha Świętego, pozostaje to jedynie martwą religią.
Niestety, jedynym owocem tego rodzaju wysiłków jest również martwa, stworzona przez człowieka duchowość. Dlaczego? Ponieważ niemożliwe jest, aby człowiek skopiował coś, co jest prawdziwie duchowe. Jest to dziełem tylko i wyłącznie Ducha Świętego. On nieustannie pracuje, czyniąc nowe rzeczy w Swoim ludzie. I nie ma żadnego sposobu na skopiowanie tego dzieła.
Na tym polega zasadniczy błąd współczesnej religii. Wydaje nam się, że jeżeli po prostu przekażemy ludziom wiedzę zawartą w Piśmie Świętym i zasady biblijne, ludzie ci staną się duchowi. Wysyłamy nawróconych do szkół lub seminariów biblijnych, gdzie są faszerowani Słowem, teologią i etyką. Uczymy ich jak głosić kazania, chrzcić i administrować. Kształtujemy ich na teologów, pastorów i misjonarzy. Ale faktem pozostaje to, że żadna osoba ani instytucja nie ma mocy wytworzenia w kimś duchowości. Zrobić to może tylko Duch Święty.
W twoim zborze mogą się odbywać wspaniałe nabożeństwa uwielbiające, spotkania modlitewne, grupy domowe, studia biblijne. Ale te rzeczy same w sobie nie wytwarzają duchowości. Tak naprawdę można zostać prawdziwym wojownikiem w modlitwie lub gorliwym świadkiem dla Chrystusa, mieć całkowicie przemienione myślenie i zachowanie, a jednak ciągle nie być osobą duchową. Jeśli tej pracy nie wykona Duch Święty, jesteśmy bezradni.
Dzisiaj wielu pastorów z umierających zborów również popełnia ten sam błąd. Są przekonani, że jeżeli tylko będą w stanie zaimportować jakiś rodzaj duchowego przebudzenia do swojego zboru, to Duch Boży powróci. Tak więc ciągle szukają jakiegoś ruchu duchowego, który byłby dla nich kołem ratunkowym. Ale w rezultacie otrzymują kopię bez prawdziwego namaszczenia.
Uczęszczałem do tego typu zboru "kopii", będąc kilka lat temu na urlopie. Pastor stał za kazalnicą próbując wykrzesać energię i radość, której doświadczył w pewnym dobrze znanym przebudzeniu. Ale całe nabożeństwo było martwe. Pastor stworzył jedynie podróbkę - tanią kopię oryginału, która wcale nie skutkowała.
Z powodu tego rodzaju prób kopiowania, obecnie w kościołach mają miejsce podziały. Biedne zbory są zagubione i umierają duchowo, ponieważ nie karmi się ich czystym Słowem Bożym. Powiadam wam, nie da się skopiować tego, co jest prawdziwie duchowe - tego, co jest prawdziwie z Boga.
Bardzo niewiele z tej pracy, jaką wykonuje w nas Duch Boży, można zobaczyć. Dlatego prawdziwie duchowi ludzie rzadko szukają widocznych dowodów Jego działania. Paweł mówi: "...nie patrzymy na to, co widzialne, ale na to, co niewidzialne" (2 Kor 4,18).
W kontekście tego fragmentu, Paweł mówi o cierpieniu i uciskach. Słowa Pawła można streścić w ten sposób: "Nikt, oprócz Ducha Świętego, nie wie o tych wszystkich rzeczach, przez które przechodzimy. I właśnie tak przejawia się prawdziwa duchowość - w tyglu cierpienia".
Jednak nie każdy kto cierpi, staje się osobą duchową. Wielu chrześcijan doświadczających silnych ucisków staje się ludźmi zgorzkniałymi, zatwardziałymi, wściekłymi na Boga i cały świat. Są przekonani, że Pan z nich zrezygnował i oskarżają Go o wydanie ich w dzikie szpony szatana.
Ale ci, którzy poddają się prowadzeniu Ducha Bożego, którzy przechodzą przez swoje uciski, mając pewność, że Pan coś w nich wytwarza - wynurzają się ze swojego tygla wzmocnieni w wierze. I zaświadczają, że Duch nauczył ich więcej podczas okresu cierpienia niż wtedy, gdy wszystko w ich życiu było w porządku.
Mogę o tym zaświadczyć na podstawie własnego życia. Przez wszystkie lata chodzenia z Panem rzadko oglądałem wzrost mojej duchowości w przyjemnych okresach życia. Wzrost miał raczej miejsce zwykle wtedy, gdy znajdowałem się w trudnych położeniach, znosiłem agonię i próby - wszystkie te wydarzenia dopuścił Duch Święty.
Wiem, że to samo może powiedzieć większość prawdziwie duchowych ludzi, których znam od dawna. Upodabnianie się do Chrystusa było w nich wytwarzane w chwilach, gdy przechodzili przez piec ucisku. W takich właśnie momentach najlepiej poznawali swojego Pana.
W pewnym momencie chodzenia w wierze Paweł powiedział: "Duch Święty stanowczo upewnia mnie, że czekają mnie więzy i uciski" (patrz Dz 20,23). I rzeczywiście przez całe życie Pawła uciski nigdy nie ustawały. Przychodziły jeden za drugim.
Możecie się zastanawiać: "Jak to możliwe? Bóg, któremu służymy jest wszechmogący i zwycięski. Wystarczy, że powie słowo, a wszystkie nasze uciski i cierpienia przeminą w jednej chwili. Mógłby sprawić, że będziemy przechodzić przez życie triumfując, nie doświadczając w ogóle żadnych problemów. Dlaczego więc nasz miłujący, troskliwy Bóg pozwala, aby Jego lud tak cierpiał?"
Paweł odpowiada: "Albowiem nieznaczny chwilowy ucisk przynosi nam przeogromną obfitość wiekuistej chwały" (2 Kor 4,17). Według Pawła, nasze uciski i trudności przyczyniają się do wytworzenia w nas wartości wiecznych. Parafrazując, słowa Pawła brzmią: "Cierpienie, przez które przechodzimy na tej ziemi, będzie prawdopodobnie trwało przez całe nasze życie. Ale w porównaniu do wieczności jest to tylko moment. I właśnie w tej chwili, kiedy doświadczamy ucisków, Bóg wytwarza w nas objawienie Swojej chwały, które będzie trwało na wieki".
Tak jak większość chrześcijan, wierzę, że Paweł był duchowym gigantem. Miał wspaniałe objawienie Chrystusa, niesamowicie silną wiarę i ogromne poznanie duchowe. W jaki sposób Paweł doszedł do tego wszystkiego? Gdzie pozyskał takie źródło chwały Chrystusowej? Wszystko to osiągnął poprzez różnorodne uciski - cierpienie za cierpieniem.
Raz za razem Paweł był uderzany i bity, kamienowany przez wściekłe tłumy, rabowany przez złodziei, wtrącany do więzienia. Trzy razy Bóg stał obok, gdy statek Pawła się rozbił i apostoł był oddany na pastwę wzburzonego morza. Cierpiał głód, zimno, nagość. Był policzkowany przez samego diabła, który krzyżował jego plany. Napisał: "Dlatego chcieliśmy przyjść do was... ale przeszkodził nam szatan" (1 Tes 2,18).
Lista cierpień Pawła jest bardzo długa. To wszystko brzmi niebiblijnie, źle, a nawet jak złośliwość ze strony Boga. Ale w rzeczywistości, gdyby Paweł nie przechodził tego rodzaju cierpień, nie mielibyśmy takiego Nowego Testamentu, jak dzisiaj. Listy nie byłyby podobne do tych, które znamy. Dlaczego? Paweł byłby zupełnie innym człowiekiem.
Czytałem ostatnio szokującą wypowiedź kaznodziei ewangelii sukcesu. Człowiek ten powiedział: "Apostoł Paweł niepotrzebnie cierpiał. Gdyby dysponował duchową wiedzą, którą my dzisiaj dysponujemy, mógłby przejąć władzę nad wrogiem".
Nie, przenigdy! Dawid odpowiada na takie oszustwo ognistą prawdą: "Błądziłem, zanim przyszło utrapienie; teraz jednak strzegę Twej mowy. Dobrze to dla mnie, że mnie poniżyłeś, bym się nauczył Twych ustaw" (Ps 119,67.71 BT).
Paweł rozumiał, że we wszystkim, przez co przechodził, Duch Święty uczył go rzeczy, których nie mógłby się nauczyć w żaden inny sposób. Napisał: "Ja, Paweł... teraz raduję się z cierpień, które za was znoszę i dopełniam na ciele moim niedostatku udręk Chrystusowych za ciało jego... abym w pełni rozgłosił Słowo Boże" (Kol 1,23-25).
Apostoł mówi tutaj: "Bóg poprzez tę próbę daje mi coś dla was. Objawia mi prawdę, która była ukryta przez wieki. A prawdą tą jest Chrystus w was, nadzieja chwały. Jego moc potężnie w was działa" (patrz werset 29).
Gdy Paweł postanowił udać się do Jerozolimy, nie było to spowodowane tym, iż usłyszał, że rozpoczęło się tam przebudzenie. Nie był zniechęconym kaznodzieją, poszukującym kogoś, kto udzieliłby mu czegoś Bożego. Nie - jasno stwierdza: "Udałem się... do Jerozolimy... na skutek objawienia i wyłożyłem im... ewangelię, którą zwiastuję" (Gal 2,1-2). Paweł udał się do Jerozolimy w celu podzielenia się tajemnicą, jaką Bóg chciał objawić Swojemu ludowi.
Ten pobożny człowiek miał własne, chwalebne objawienie Chrystusa. Nie poznawał doktryn, których nauczał, poprzez zamykanie się w gabinecie z książkami i komentarzami. Nie był jakimś oderwanym od świata filozofem, który wyśnił sobie teologiczne prawdy z myślą: "Pewnego dnia, przyszłe pokolenia będą czytać moje prace i nauczać o nich".
Pozwólcie, że powiem wam, jak i gdzie Paweł pisał swoje listy. Otóż pisał je w ciemnych, wilgotnych celach więziennych. Pisał je i jednocześnie ścierał z pleców własną krew po biczowaniu. Pisał je po wyczołganiu się z morza po kolejnej katastrofie morskiej.
Paweł wiedział, że cała prawda i objawienie, jakich nauczał, brały się z pola bitewnego wiary. Radował się w swoich uciskach, jakie znosił dla ewangelii. Powiedział: "Teraz dopiero mogę głosić z wszelkim autorytetem każdemu marynarzowi, który przeżył katastrofę morską, każdemu więźniowi, który przebywał w zamknięciu bez żadnej nadziei, każdemu, kto zajrzał śmierci w oczy. Duch Boży czyni ze mnie doświadczonego weterana, tak, abym mógł przekazywać Jego prawdę każdemu, kto ma tylko uszy do słuchania".
Pozwólcie, że was zapytam: do kogo zwracacie się po pomoc w chwilach smutku i ucisku? Z pewnością nie zwracacie się do jakiegoś niedoświadczonego teoretyka tryskającego teologią, który zna jedynie łatwą drogę. Nie - zwracacie się do świętego, który przeszedł wielkie trudności i udowodnił, że Bóg był wierny w nich wszystkich.
Paweł mówi o takich świętych: "We wszystkim okazujemy się sługami Bożymi w wielkiej cierpliwości, w uciskach, w potrzebach, w utrapieniach, w chłostach, w więzieniach, w niepokojach... jako nieznani, a jednak znani; jako umierający, a oto żyjemy; jako karani, a jednak nie zabici; jako zasmuceni, ale zawsze weseli; jako ubodzy, jednak wielu ubogacający; jako nic nie mający, a jednak wszystko posiadający" (2 Kor 6,4-5.9-10).
Bóg nie oddał cię w łapy szatana. Nie - zezwolił na twoją próbę, ponieważ Duch Święty wykonuje w tobie niewidzialną pracę. Chwała Chrystusa jest w tobie formowana na całą wieczność.
Nie da się zdobyć prawdziwej duchowości od kogoś innego lub z innego źródła. Jeśli chcesz zasmakować Bożej chwały, to musi się ona pojawić dokładnie tam, gdzie się znajdujesz właśnie teraz - w obecnych okolicznościach, przyjemnych czy też nie. Bóg nie zmieni twojej sytuacji, dopóki nie zrealizuje w tobie Swojego wiecznego celu.
Wierzę, że jedną z wielkich tajemnic duchowości Pawła była jego gotowość do zaakceptowania bez żadnego narzekania każdych warunków, w jakich się znalazł. Paweł pisze: "...nauczyłem się wystarczać sobie w warunkach, w jakich jestem" (Flp 4,11 BT). "Umiem się ograniczać, umiem też żyć w obfitości... umiem być nasycony, jak i głód cierpieć, obfitować i znosić niedostatek" (Flp 4,12).
Grecki zwrot "wystarczać sobie" oznacza tutaj "odwracać". Paweł mówi: "Nie próbuję zabezpieczyć się przed nieprzyjemnymi okolicznościami. Nie błagam Boga o uwolnienie mnie z nich. Przeciwnie, skwapliwie z nich korzystam. Wiem z dotychczasowego życia z Bogiem, że dokonuje On we mnie czegoś wiecznego".
Wiele frustracji, jakich doświadczamy w naszym życiu, bierze się z naszego niezadowolenia z okoliczności, w jakich się znajdujemy. Z tego powodu znaczna część naszych modlitw składa się z błagania Boga o zmianę jakiegoś bolesnego stanu: "Panie, wyciągnij mnie z tego. Już wystarczająco długo w tym trwam. Powiedziałeś, że nie pozwolisz mi cierpieć więcej niż to mogę znieść".
Jednak słowo "znieść", którego Paweł używa w 1 Liście do Koryntian 10,13, sugeruje, że nasz stan nie zmieni się. Rzecz w tym, żebyśmy wytrwali w konkretnej sytuacji. Dlaczego? Bóg wie, że jeśli spowoduje zmianę naszego stanu, zakończy się to naszym zniszczeniem. Pozwala, abyśmy cierpieli, ponieważ nas kocha.
Przedstawię to obrazowo. Weźmy pod uwagę wysoki odsetek rozwodów wśród chrześcijan. Jedno z badań ankietowych mówi, że odsetek ten jest wyższy wśród chrześcijan ewangelicznych niż wśród osób świeckich. Sądzę, że przyczyną tego wszystkiego jest ludzkie niezadowolenie. W miarę jak w małżeństwie narastają frustracje, każda ze stron stawia mury. Jeśli jedna ze stron nie chce szukać Boga celem uzyskania łaski i zadowolenia w tej próbie, to nie ma żadnej szansy na uzdrowienie takiego związku.
Wielu chrześcijan rozumuje sobie: "Nie jestem w stanie dalej się z tym borykać. Na pewno jest gdzieś ktoś, kto zrozumiałby mnie, okazałby współczucie i pokochałby takiego, jaki jestem. Czyż Bóg nie chce tego dla mnie?". Mówię wam, takie myśli pochodzą prosto od wroga. Są chwytem, za pomocą którego szatan próbuje was przekonać, że wasze małżeństwo jest skończone.
Droga żono, czy naprawdę uważasz, że lepiej byłoby ci w separacji od twojego męża? Czy pozwalasz sobie na to, żeby myśleć, iż Bóg może mieć dla ciebie kogoś innego, kogoś bardziej troskliwego i spełniającego twoje najgłębsze potrzeby?
Mężu, czy jesteś przekonany, że twoja sytuacja w domu jest beznadziejna? Czy wszystkie kłótnie i spory w końcu doprowadziły do tego, że zastanawiasz się nad odejściem? Czy mówisz do siebie: "Mam już dość. Cokolwiek innego, tylko nie to"?
Do każdej osoby pozostającej w związku małżeńskim, która czyta te słowa chcę powiedzieć następujące słowa - nigdy nie osiągniesz stanu prawdziwej duchowości, jeśli spakujesz walizki i uciekniesz. Bóg zezwala na twoją próbę z konkretnego powodu. Nie zmienił jeszcze okoliczności, w jakich się znajdujesz, ponieważ chce przemienić ciebie.
Naszym zadaniem w każdej próbie jest ufać Bogu, że daje nam wszelką moc i wszelkie środki potrzebne do odnalezienia zadowolenia pośrodku naszego cierpienia. Nie zrozumcie mnie źle - bycie "zadowolonym" w naszych próbach nie oznacza, że się z nich cieszymy. Oznacza tylko, że nie próbujemy już zabezpieczać się przed nimi. Jesteśmy zadowoleni z tego, że pozostajemy na swoim miejscu i znosimy wszystko, co Bóg na nas zsyła, ponieważ wiemy, że nasz Pan dopasowuje nas do obrazu Swojego Syna.
Twoja obecna sytuacja może się zmienić w piekło na ziemi i wycisnąć z ciebie wszystkie łzy. Ale jeśli jesteś wierny, pozostając w tej sytuacji - jeśli szanujesz Boże Słowo, wierząc, że Pan da ci siły do wytrwania, to On radykalnie przemieni cię w prawdziwie duchową osobę.
Niedawno ktoś mi powiedział, że jeden z najbardziej utalentowanych byłych futbolistów amerykańskich przyjął Jezusa. Trudno mi było w to uwierzyć, ponieważ słyszałem, że człowiek ten był właśnie bliski rozwodu. Żył w separacji z żoną z powodu wybryków w swoim "nocnym życiu" i ciągłych romansów. Pomyślałem sobie: "Ten człowiek skończy zapewne tak samo jak wielu innych "nawróconych" sportowców. Zarobi pieniądze na składaniu swojego świadectwa, ale nadal będzie prowadził podwójne życie".
Jednak krótki czas później inny znajomy powiedział mi, że ten futbolista wcale nie składał świadectwa. Zamiast tego, uczestniczył w sesjach chrześcijańskiego poradnictwa. Chciał doprowadzić do odbudowy swojego małżeństwa i ponownie zabiegał o względy swojej żony, umawiając się z nią na randki i zalewając ją miłością. Powiedział: "Nie mam co głosić kazań, dopóki nie udowodnię, że Jezus naprawdę we mnie mieszka. A jeśli Jego obecność jest realna, to okaże On Swoją uzdrawiającą moc w moim małżeństwie".
To przekonało mnie o zbawieniu tego człowieka. Duch Święty pokazał mu to, co jest najważniejsze. Ten człowiek był gwiazdą sportu i mógł sobie w dowolnej chwili pozwolić na zaspokojenie każdej ze swoich pożądliwości, a jednak zamiast tego, chciał wrócić do swojej żony, znowu borykać się z problemami małżeńskimi i tym wszystkim.
Słowo "wytrwać" oznacza "wytrzymać pomimo trudności; cierpliwie znosić nie poddając się". Krótko mówiąc, oznacza ono trzymać się albo nie ustępować. Jednakże słowo to oznacza bardzo niewiele dla obecnego pokolenia. Wielu dzisiejszych Amerykanów łatwo się poddaje, włączając w to chrześcijan. Rezygnują ze swoich małżeństw, swoich rodzin i swojego Boga.
Piotr odnosi się do tej kwestii w następujący sposób: "Albowiem to jest łaska, jeśli ktoś związany w sumieniu przed Bogiem znosi utrapienie i cierpi niewinnie" (1 Ptr 2,19). Po czym dodaje: "Bo jakaż to chluba, jeżeli okazujecie cierpliwość, policzkowani za grzechy? Ale jeżeli okazujecie cierpliwość, gdy za dobre uczynki cierpicie, to jest łaska u Boga.
Na to bowiem powołani jesteście, gdyż i Chrystus cierpiał za was, zostawiając wam przykład, abyście wstępowali w Jego ślady; On grzechu nie popełnił, ani nie znaleziono zdrady w ustach Jego; On, gdy mu złorzeczono, nie odpowiadał złorzeczeniem, gdy cierpiał, nie groził, lecz poruczał sprawę temu, który sprawiedliwie sądzi.
On grzechy nasze sam na ciele swoim poniósł na drzewo, abyśmy obumarłszy grzechom, dla sprawiedliwości żyli; Jego sińce uleczyły was. Byliście bowiem zbłąkani jak owce, lecz teraz nawróciliście się do pasterza i stróża dusz waszych" (wersety 20-25).
Podobnie apostoł Paweł nakazuje: "Znoś zatem trudy jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa" (2 Tym 2,3 KJV). I wreszcie sam Pan daje nam obietnicę: "A kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony" (Mat 24,13).
Pytam cię - na czym polegają twoje przeciwności? Czy masz problemy w małżeństwie? Czy przeżywasz kryzys w pracy? Czy masz konflikt z kimś bliskim, z osobą, od której wynajmujesz mieszkanie, czy też z przyjacielem, który cię zdradził?
Wydawało mi się kiedyś, że młodzi ludzie nie mają wielu okazji do cierpienia. Kiedy tylko słyszałem jak jakiś młody człowiek mówił o swoich doświadczeniach, myślałem sobie: "A na co on może narzekać? Nadal ma wszystkie włosy, wszystkie zęby, nadal dobrze widzi. Nie budzi się codziennie z bólem stawów, uniemożliwiającym wstanie z łóżka. Wszystko mu się dobrze układa i nawet o tym nie wie".
Być może młodzi ludzie nie cierpią w taki sposób jak starsi. Ale cierpią równie mocno na swój własny sposób. Widzę mnóstwo cierpienia wśród ludzi w wieku około trzydziestu lat. Wielu z nich odczuwa ból związany z poczuciem niekompetencji, nieprzydatności, niespełnienia. Niektórzy nie wiedzą, co zrobić z resztą swojego życia. Są samotni, pełni obaw, nie mają celu - a ich ból stale się przeciąga.
Umiłowani, zrozumcie moje słowa - takie jest życie. Nadal każdemu z nas będzie ciężko, dopóki nie znajdziemy się w domu w ramionach Jezusa. Jedyne, co się zmieni w miarę jak będziemy się starzeć, to nowe próby, jakim będziemy poddawani. Naszego cierpienia nie będą już stanowić samotność i poczucie niekompetencji, ale raczej ból fizyczny, wrzody, utrata wcześniej posiadanych zdolności. Będziemy stawiać czoła bólowi, ale również radości związanej z wychowywaniem dzieci i wnuków.
A jednak mamy mieć nadzieję. Widzisz, tak jak cierpienia Pawła nigdy nie ustawały, tak samo nie ustawały jego objawienie, dojrzałość, głęboka wiara, niewzruszony pokój. Paweł powiedział: "Jeśli mam być osobą duchową - jeśli naprawdę chcę przypodobać się mojemu Panu - nie mogę walczyć ze swoimi okolicznościami. Będę się trzymał i nigdy się nie poddam. Nic na tej ziemi nie może dać mi tego, co daje mi codziennie Duch Boży w moich próbach. On czyni ze mnie duchowego człowieka".
Życie Pawła "zionęło" Duchem Chrystusowym. I dokładnie tak samo jest z każdą naprawdę duchową osobą. Z wnętrza takiego sługi wylewa się Duch Święty, będąc niebiańskimi podmuchami Bożego wiatru. Osoba taka nie jest zrezygnowana, nie szemrze ani nie narzeka na swój los. Być może przechodzi przez próbę swojego życia, ale nadal się uśmiecha, ponieważ wie, że Bóg w niej pracuje, objawiając Swoją wieczną chwałę.
Drogi święty, kiedy niesłusznie cierpisz, nadstaw drugi policzek i przyjmij obelgę. Możesz doświadczyć zadowolenia w każdej sytuacji, ponieważ masz obietnicę Jezusa: "Ten, kto wytrwa do końca, będzie zbawiony".