Zachowywanie Bożej radości
"Radość z Pana jest waszą ostoją [siłą - BG]" (Ne 8,10). Gdy wypowiedziane zostały te słowa, Izraelici właśnie powrócili z niewoli w Babilonie. Pod przywództwem Ezdrasza i Nehemiasza lud odbudował zburzone mury Jerozolimy. Teraz Izraelici przymierzali się do postawienia na nowo świątyni oraz przywrócenia całego narodu do dawnego stanu.
W tym momencie Nehemiasz zwołał specjalne zgromadzenie przy Bramie Wodnej miasta, w obrębie odbudowanych murów Jerozolimy. "Wtedy zgromadził się cały lud, jak jeden mąż, na placu przed Bramą Wodną" (Ne 8,1 BT). Około 42.360 Izraelitów przyszło na to spotkanie. Razem z nimi stało tam 7.300 sług, a pomiędzy nimi 245 śpiewaków. W sumie zebrało się około 50.000 ludzi.
Najpierw był czas głoszenia Słowa Bożego. Pismo mówi, że lud był spragniony słuchania słowa: "...i uproszono Ezdrasza, pisarza, ażeby przyniósł księgę Zakonu Mojżeszowego... Przyniósł więc Ezdrasz, kapłan, Zakon na zgromadzenie, złożone z mężczyzn i kobiet, wszystkich, którzy mogli słuchać ze zrozumieniem" (Ne 8,1-2).
Tych ludzi nie trzeba było zmuszać do słuchania Słowa Bożego. Wszyscy odczuwali to samo pragnienie. Byli także w pełni przygotowani na podporządkowanie się autorytetowi Słowa Bożego. Chcieli wejść pod Jego panowanie i dostosować swoje życie do zawartej w nim prawdy.
Niesamowite było to, że Ezdrasz nauczał ten tłum ludzi przez pięć lub sześć godzin - "od samego świtu, aż do południa" (Ne 8,3). Nikt nie zauważył jednak upływu czasu. "A uwaga całego ludu była skupiona na treści Zakonu" (Ne 8,3). Ci ludzie byli całkowicie urzeczeni Słowem Bożym.
Cóż za wspaniała scena! Dziś takiej sytuacji nie dałoby się zaobserwować w żadnym amerykańskim zborze. Powiem wam jednak, że prawdziwe przebudzenie nie może nastąpić, jeżeli nie ma tego rodzaju wszechogarniającego pragnienia Słowa Bożego. Kiedy lud Boży jest znużony słuchaniem zwiastowanego Słowa Bożego, rozpoczyna się duchowa śmierć, a Boża radość zanika.
Może słyszeliście zwrot "smakosze kazań". Ta fraza ma prawie 200 lat i powstała w Londynie w połowie XIX wieku. W tym czasie w każdą niedzielę w Metropolitan Tabernacle wielki kaznodzieja C.H. Spurgeon wygłaszał kazania do 5.000 ludzi. Na drugim krańcu miasta Joseph Parker również wygłaszał namaszczone kazania. Także inni płomienni pastorzy głosili w całym Londynie, przekazując wnikliwe, objawione słowo prorocze.
Wśród zamożniejszych londyńczyków popularnym sportem stało się wskakiwanie do powozów i pędzenie przez całe miasto z jednego zboru do drugiego, po to, by zakosztować kazań tych usługujących. Każdego poniedziałku w parlamencie organizowano ekskluzywne spotkania, na których spierano się, który kaznodzieja przedstawił najlepsze kazanie, a który zaprezentował najbardziej wnikliwe objawienie.
Ci wałęsający się słuchacze zostali ochrzczeni mianem "smakoszy kazań". Zawsze chcieli rościć sobie prawo do jakiejś nowej prawdy duchowej lub objawienia. Ale nieliczni z nich praktykowali to, co usłyszeli.
Przy Bramie Wodnej w Jerozolimie nie było jednak sensacyjnego kazania wygłoszonego z elokwencją. Ezdrasz głosił bezpośrednio na podstawie pism, czytając je przez wiele godzin, a lud, słuchając Słowa Bożego, stawał się coraz bardziej podekscytowany.
Momentami Ezdrasz był tak poruszony tym, co czytał, że przerywał i "pobłogosławił Pana, wielkiego Boga" (Ne 8,6). Chwała Pana zstąpiła z wielką mocą i wszyscy podnieśli ręce w uwielbieniu dla Boga: "A cały lud, podniósłszy swoje ręce odpowiedział: Amen, Amen" (Ne 8,6). Gdy czytano niektóre fragmenty "skłonili swoje głowy i oddali Panu pokłon z twarzami zwróconymi ku ziemi" (Ne 8,6). Lud ukorzył się przed Bogiem w skruszeniu i pokucie. Po chwili lud powstał, aby doświadczyć tego w większej mierze.
Proszę zwróćcie uwagę, że na tym zgromadzeniu nie opowiadano żadnych ekscytujących historii w celu rozbudzenia emocji słuchaczy. Nie było żadnych manipulacji zza kazalnicy, żadnych dramatycznych świadectw. Do tej chwili nie było również muzyki. Ludzie po prostu mieli uszy, które słuchały wszystkiego, co Bóg do nich mówił.
Wierzę, że i dzisiaj Pan pragnie poruszać swój lud w taki sam sposób. Widzę, jak Jego Duch pobudza zbory wszędzie tam, gdzie panuje łaknienie Jego słowa.
Jednak byłem także w zborach, w których ludzie stale spoglądają na zegarki jeszcze przed rozpoczęciem kazania. Później, kiedy pastor mówi końcowe "amen", zborownicy rozpoczynają szalony wyścig w kierunku parkingu. W takim zborze nie ma prawdziwej radości. Jakże więc możemy oczekiwać, że zdesperowani grzesznicy będą chcieli do niego przyjść?
Taki rodzaj przebudzenia, o którym czytamy w 8 rozdziale Księgi Nehemiasza wymaga pastora, który jest tak samo podekscytowany Pismem, jak Ezdrasz. Niezbędny jest również lud, który w równej mierze pragnie słuchać Słowa Bożego i być mu posłusznym. Nawet najbardziej ogniści kaznodzieje nie są w stanie poruszyć zadowolonej z siebie społeczności, jeżeli nie jest ona spragniona słuchania Bożej prawdy.
Pół dnia głoszenia Słowa nie wystarczyło spragnionym Izraelitom. Chcieli usłyszeć jeszcze więcej ze Słowa Bożego. Zorganizowali się więc w grupach pod kierownictwem siedemnastu starszych i Ezdrasza, którzy prowadzili dla nich studium biblijne przez resztę dnia: "...wyjaśniali Zakon ludowi... i czytali z Księgi Zakonu ustęp za ustępem, od razu je wyjaśniając, tak że zrozumiano, co było czytane" (Ne 8,7-8).
Kiedy ci ludzie pojmowali Boże prawo, zaczynali żałować swoich grzechów: "...cały lud słuchając postanowień Zakonu, płakał" (Ne 8,9). Wyobraźcie sobie tę scenę: 50.000 ludzi leży na ziemi, żałując za grzechy jednym głosem. Słowo Boże jak młot skruszyło ich dumę, a teraz ich płacz odbijał się echem wśród oddalonych o wiele kilometrów wzgórz.
Pytam was - czy na tym polega przebudzenie? Czy jest to słowo tak przeszywające, że ludzie padają na kolana, płacząc i pokutując przed Bogiem?
Sam uczestniczyłem w takim świętym zgromadzeniu. Kiedy byłem dzieckiem nasza rodziła uczestniczyła w "spotkaniach obozowych" w Living Waters Camp Ground w Pensylwanii. Ponowne przyjście Jezusa było głoszone z taką mocą i autorytetem, że wszyscy byli przekonani, iż Chrystus powróci w ciągu godziny. Zstępowała święta bojaźń i ludzie padali na twarz. Niektórzy płakali tak, jakby wisieli nad piekłem na cienkiej nitce - zawodzący, skruszeni, żałujący za grzech.
Często Słowo Boże było głoszone przez cały dzień aż do zapadnięcia zmroku. Wcześnie rano następnego dnia w pomieszczeniu, gdzie odbywały się modlitwy, można było spotkać ludzi, którzy nadal leżeli twarzą ku ziemi, żałując za grzechy. Niektórych trzeba było nawet wynosić.
Takiego właśnie wieczoru Pan powołał mnie do głoszenia Słowa, a miałem wtedy osiem lat. Byłem pod mocą Ducha przez wiele godzin, skruszony i zapłakany, a ożywione Słowo Boże docierało do mojego serca. Rychły powrót Chrystusa płonął we mnie jako bliska rzeczywistość. Nigdy nie zapomnę tego wspaniałego przeżycia.
Jednak niezależnie od tego, jak chwalebne były te manifestacje - czy to na obozie w Living Waters Camp Ground, czy przy Bramie Wodnej w Jerozolimie przed wieloma wiekami - żadne z nich nie jest w stanie przyciągnąć grzeszników do domu Bożego.
Wyobraźcie sobie niezbawioną osobę, która próbuje jakoś znieść stres, jaki przynosi życie. Ma ona problemy małżeńskie, odczuwa zranienie, jest w zamieszaniu, wydaje jej się, że jej życie nie ma sensu. Taka osoba pozbawiona jest radości, czuje wstręt to życia. Żadna z rzeczy, których próbuje, nie jest w stanie zaspokoić jej pragnącej duszy. Człowiek taki jest przekonany, że nie uda mu się przeżyć dnia bez poratowania się alkoholem.
Gdybyście zabrali tego człowieka na nabożeństwo, na którym ludzie leżeliby twarzą do ziemi, żałując za swoje grzechy, nie zrozumiałby, co się dzieje. Prawdopodobnie wyszedłby z tego spotkania jeszcze bardziej przygnębiony niż zanim tam wszedł.
Musimy to zrozumieć - przebudzenie przy Bramie Wodnej w Jerozolimie nie było dla grzeszników. Było tylko dla dzieci Bożych, które popadły w odstępstwo. To samo odnosi się do spotkań obozowych w Living Waters, na które uczęszczało niewielu niewierzących. W obu przypadkach Pan próbował odnowić swoje dzieci - wybawić je od zepsucia, ochrzcić radością i uczynić silnymi.
Boże świadectwo nigdy nie polega na tym, że Jego lud leży twarzą ku ziemi, wypłakując morze łez. Nie, świadectwo, jakie Bóg chce zrodzić we wnętrzu swego ludu to radość - prawdziwa, trwała radość. "Radość z Pana jest waszą ostoją [siłą - BG]" (Ne 8,10). Ta radość, będąca owocem biblijnego nauczania i prawdziwej pokuty, dostarcza prawdziwej siły Bożemu ludowi i przyciąga grzeszników do Jego domu.
Większość chrześcijan nigdy nie łączy radości z pokutą. Ale pokuta jest tak naprawdę matką wszelkiej radości w Jezusie. Bez niej nie może być radości. Zatem każdy wierzący, czy też zbór, który chodzi w pokucie, zostanie zalany Bożą radością.
Często słyszę jak wierzący mówią: "Wymodliliśmy przebudzenie w naszym zborze". Ale ja twierdzę, że przebudzenie nie może zostać wywołane jedynie modlitwą. Coś takiego nie może zajść, jeżeli zarówno pastor, jak i zborownicy nie pragną gorliwie Słowa Bożego. Muszą także w pełni przystać na to, by ich życie znajdowało się pod panowaniem Pisma. Po prostu nie możemy osiągnąć niebiańskiej radości, dopóki czyste słowo nie przekona nas o grzechu - łamiąc wszelką dumę, uprzedzenia i fałszywą godność.
Kiedy Dawid popadł w nieposłuszeństwo, utracił Bożą radość. Radość ta mogła być przywrócona jedynie poprzez prawdziwą pokutę. Tak więc Dawid modlił się: "Obmyj mnie zupełnie z winy mojej i oczyść mnie z grzechu mego. Ja bowiem znam występki swoje i grzech mój zawsze jest przede mną. Obmyj mnie" (Ps 51,4-5.9). Dawid modlił się również o odzyskanie tego, co utracił: "Przywróć mi radość z Twojego zbawienia" (Ps 51,12 BT).
Wierzę, że to wyjaśnia, dlaczego nad wieloma zborami wisi dzisiaj całun śmierci. Krótko mówiąc, w obozie panuje grzech, a niemożliwe jest zachowanie Bożej radości przy obecności grzechu. Jakże Duch Święty mógłby wylać radość na ludzi, którzy stale pobłażają sobie w cudzołóstwie, różnych nałogach i materializmie, żyjąc jak niezbawieni?
Pan zabrał swoją chwałę z Sylo, ponieważ arcykapłan Heli nie chciał rozprawić się z grzechem panującym w domu Bożym. Heli przyzwyczaił się do łatwego życia - a jeżeli jesteś uzależniony od przyjemności, to nie znajdziesz motywacji, aby obnażyć grzech. Bóg w końcu napisał słowo "Ikabod" nad drzwiami świątyni, co oznaczało: "odeszła chwała" (zob. 1 Sm 4,21). Następnie uczynił Sylo przykładem tego, co dzieje się ze zborem, w którym ignoruje się grzech. Boża chwała - włączając w to wszelkie zadowolenie i radość - zanika w poszczególnych osobach oraz w całej społeczności.
Ezdrasz powiedział ludziom: "Jesteście podekscytowani Słowem Bożym - pragniecie go, kochacie je i pozwalacie, aby wykonywało pracę w waszych sercach. Pokutowaliście, płakaliście i żałowaliście - i znaleźliście upodobanie w Bożych oczach. Ale teraz jest czas radości. Wyjmijcie chusteczki i otrzyjcie łzy. Nadszedł czas wielkiej radości i wesela".
Chwała Pańska zstąpiła na Izraela i lud spędził następne siedem dni radując się: "Rozszedł się więc cały lud, aby się najeść i napić... i urządzić wielką radosną uroczystość, gdyż zrozumieli słowa, które im podano" (Ne 8,12).
Hebrajskie słowo przetłumaczone jako "radosna uroczystość" oznacza tutaj "wesołość, zabawę, zadowolenie, szczęście". Tego rodzaju radość to nie tylko przyjemne uczucie. Jest to wewnętrzna radość, głęboka obfitość. Każdy z nas może inaczej dawać jej wyraz, ponieważ taka radość wypływa z naszego wnętrza. Ale dla każdego wokół nas jest jasne, że źródło naszej radości znajduje się w niebie.
Zawsze, gdy Izrael zwracał się ku grzechowi i bałwochwalstwu, Pan zabierał im radość: "I położę kres wszelkiemu jej weselu" (Oz 2,13). "I sprawię, że zamilknie u nich głos radości i głos wesela... i cała ta ziemia stanie się rumowiskiem i pustkowiem" (Jr 25,10-11). "Zniknęła wszelka radość, wesele jest wygnane z ziemi" (Iz 24,11).
Czasami Izrael nakładał na siebie maskę fałszywej radości, próbując zakryć swój grzech. Dzisiaj również widzimy tego rodzaju praktyki w wielu zborach. Jesteśmy świadkami śpiewu, pląsania, różnych manifestacji, głośnego uwielbiania - ale ci, którzy miłują Słowo Boże potrafią rozróżnić czy jest to prawdziwa radość, czy też fałszywa.
Może przypominacie sobie jak Izraelici wznosili okrzyki, gdy tańczyli wokół złotego cielca. Kiedy Jozue to usłyszał, powiedział: "Wrzawa wojenna w obozie" (2 Mż 32,17). Ale Mojżesz odpowiedział: "Nie jest to odgłos okrzyków po zwycięstwie" (2 Mż 32,18). Mojżesz mówił: "Jest to okrzyk ludu, który nadal jest w niewoli, który nie zapanował nad swoim grzechem". Złoto stało się bogiem Izraela i sprawiło, że lud zaczął wydawać okrzyki. Były to jednak okrzyki fałszywej radości - wrzawa, która sygnalizowała zbliżający się sąd Boży.
Pewnego razu wygłaszałem kazanie w dużym zborze pełnym tego rodzaju wrzawy. Podczas uwielbienia pastor i organista wprowadzali ludzi w ekstazę. Zborownicy śpiewali i głośno klaskali przez całą godzinę. Po chwili poczułem się fizycznie źle, więc zacząłem się modlić: "Panie, coś tu jest nie w porządku. To nie są odgłosy wydawane przez ludzi, którzy zapanowali nad swoim grzechem".
Rok później ujawniono, że pastor i organista są homoseksualistami. Jednak ci zborownicy nie rozpoznali tego wcześniej w swoich przywódcach, ponieważ nie byli ugruntowani w Słowie Bożym. Zamiast tego poszli za wrzawą, która brzmiała jak okrzyki radości, ale prowadziła ich do zniszczenia.
Kiedy założyliśmy zbór Times Square Church w 1987 roku, szybko zdaliśmy sobie sprawę, że będziemy pastorami we współczesnym Koryncie. Musieliśmy głosić ostre przesłanie, które obnażało wszelki grzech.
Na nasze nabożeństwa przychodziło wielu chrześcijan pracujących w przemyśle rozrywkowym - w teatrze, telewizji i filmie. Ci ludzie wznosili głośne okrzyki uwielbienia, ale w niektórych przypadkach te hałasy nie były odgłosem zwycięstwa. Niektórzy z nich wybrali kariery zawodowe, które wyraźnie hańbiły Pana - pracowali nad przestawieniami i programami, w których bluźniono Bogu.
Zastanawialiśmy się, czy możemy ewangelizować niezbawionych ludzi z tej branży, jeżeli nasi zborownicy są nadal zaangażowani w nikczemne aspekty przemysłu rozrywkowego. W końcu zdecydowaliśmy, że nie możemy sobie pozwolić na podwójne standardy. Głosiliśmy więc święte oddzielenie, a Pan zaczął rozprawiać się z tymi ludźmi. Wielu z nich porzuciło dochodowe kariery w branży rozrywkowej, a Bóg pobłogosławił im w zdumiewający sposób. Pewien były aktor jest obecnie pastorem zboru w Jerozolimie, głosząc Chrystusa na górze Karmel.
Na nasze nabożeństwa przychodziły również osoby noszące ubrania typowe dla płci przeciwnej. Nigdy nie powiedzieliśmy niczego, co miałoby ich poskromić, ale z czasem Duch Święty sam się z nimi rozprawił. Wielu zostało zbawionych i zaczęło zmieniać swój wygląd. Niektórzy zapuścili nawet brody na znak upamiętania.
Musieliśmy także stawić czoła innym ważnym problemom, jakie pojawiły się pomiędzy ludźmi. Praktykujący homoseksualiści chcieli śpiewać w naszym chórze. Muzycy odwiedzający wieczorami jeden bar za drugim chcieli grać w naszym zespole. Musieliśmy głosić zakon, aby rozprawić się z grzechem, ale zawsze łagodziliśmy nasze przesłania miłosierdziem.
Musieliśmy również rozprawić się z grzechem wśród naszych pracowników. Pewien muzyk chodził po naszych spotkaniach zborowych do kin wyświetlających filmy tylko dla dorosłych. Inny członek naszej grupy uwielbiającej - biały mężczyzna - chwalił się: "Jeżeli jakiś czarny facet będzie próbował za pieniądze wyczyścić szybę w moim samochodzie, dostanie pięścią w nos". Natychmiast usunęliśmy tego człowieka ze służby.
Musieliśmy też rozprawić się ze zwiedzeniami i złudzeniami w naszym zborze. Pewien żonaty mężczyzna powiedział mi, że wierzy, iż Pan zamierza zabrać jego żonę. Powiedział, że Bóg już mu objawił kobietę w naszym zborze, z którą się ożeni. Bez ogródek powiedziałem temu człowiekowi, że wszelkie objawienie tego typu, jakie mógł otrzymać, nie jest od Boga.
Tydzień po tygodniu głosiliśmy świętość. Z czasem nasze kazania odstraszyły wiele osób. Pan jednak zachował dla siebie pobożną resztkę wierzących, którzy miłują Jego słowo. Na każdym nabożeństwie ludzie ci siedzieli jak zgłodniałe pisklęta, które z szeroko otwartymi dziobami czekają na pożywienie. Potem zabierali z sobą do domu kasety z kazaniami i słuchali ich po kilka razy. Widzieliśmy w nich ducha pokuty, gorliwość do bycia posłusznym oraz gotowość zastosowania się do Słowa Bożego.
Pewne zamożne małżeństwo zadzwoniło do naszego biura, mówiąc: "Prosimy was o przysłanie jutro ciężarówki i kilku pracowników. Chcemy pozbyć się z naszego domu barku oraz odbiorników telewizyjnych".
Kiedy ludzie poddali się pod panowanie i zwierzchność Słowa Bożego, wybuchła radość. Wkrótce nasze nabożeństwa były wypełnione nie tylko łzami pokuty. Nagle świątynia zatrzęsła się od okrzyków zwycięstwa, radości, wesela i zadowolenia. Miało miejsce wielkie radowanie się, ponieważ zaczęliśmy rozumieć wspaniałą prawdę Słowa Bożego.
Bóg usłyszał wołanie Izraelitów i okazał im łaskę. Zamienił ich żałobę w wesele pozwalając, aby krzyczeli i radowali się. Następnie wezwał ich, aby zwołali jeszcze jedno zebranie.
Jeżeli radość Izraelitów miała być zachowana, jeżeli nie mieli jej znowu stracić - Bóg musiał dotrzeć nieco głębiej. Pewne dziedziny życia ludu ciągle nie były dostosowane do Jego słowa. Pan jednak pozwolił wszystkim radować się przez jakiś czas, ponieważ chciał, aby wiedzieli, że są bezpieczni. Kiedy teraz byli w tym stanie akceptacji i radości, Bóg poprosił ich wszystkich, aby oddali się większemu oddzieleniu od świata.
Bóg powiedział tym radosnym duszom: "Jestem z was bardzo zadowolony. Okazaliście szacunek mojemu słowu - pokutując za swoje grzechy, radując się z mojego miłosierdzia i obiecując, że będziecie mi posłuszni. Teraz nadszedł czas, abyście zaczęli działać w mojej miłości. Chcę, abyście się całkowicie oddzielili - zupełnie zerwali ze światowymi wpływami, jakie wkradły się do waszych serc i domów".
Widzicie, kiedy Izraelici byli w niewoli, powoli zaczęli się dobrze czuć w towarzystwie pogan, przyjmując ich sposób życia oraz używając ich języka. Izraelici brali sobie za żony poganki, a Izraelitki kupowały sobie pogańskich mężów za swój posag. Izraelici pozwolili również, aby nieuświęcone elementy stały się częścią ich uwielbienia w domu Bożym.
Umiłowani, nie możemy wejść do pełni Chrystusowej, jeżeli nie oddzielamy się coraz bardziej od tego świata. Jeżeli nasze myśli nie stają się coraz bardziej ukierunkowane na niebo, a my coraz mniej nie przypominamy otaczających nas niezbawionych ludzi, powoli tracimy całą radość wynikającą z naszej pokuty.
Izrael nie chciał stracić swojego wspaniałego ducha radości. Tak więc znowu zebrali się, ponieważ chcieli być w tej kwestii posłuszni Bogu: "A rodowici Izraelici odłączyli się od wszystkich obcoplemieńców. Potem powstali i wyznali swoje grzechy" (Ne 9,2), "oświadczając pod przysięgą i zaklęciem: że postępować będą według Prawa Bożego... że córek (swoich) nie (dadzą) narodom tej ziemi ani córek ich nie (wezmą) za żony dla synów (swoich)" (Ne 10,30-31 BT).
Ta resztka Izraelitów zaniedbywała też oddawanie dziesięciny. Teraz Bóg zażądał od nich także i tego. Może się zastanawiasz: "Czy Bóg naprawdę odmówiłby swojej radości i wesela zborowi, którego członkowie nie płacą dziesięciny?" Odsyłam cię do Księgi Malachiasza 3,8-10 BG:
"Izali człowiek ma Boga złupić, że wy mnie łupicie? Wszakże mówicie: W czemże cię łupimy? W dziesięcinach i w ofiarach. Zgołaście przeklęci, iż mię tak łupicie, wy i wszystek naród wasz. Znieście wszystkę dziesięcinę do szpichleża... a doświadczcie mię teraz w tem... jeźli wam nie otworzę okien niebieskich, a nie wyleję na was błogosławieństwa, tak że go nie będziecie mieli gdzie podziać".
Bóg mówił Izraelowi: "Przestańcie mnie okradać. Jeżeli zastosujecie się do mojego przykazania o oddawaniu dziesięciny, wyleję na was błogosławieństwo, jakiego nie będziecie w stanie pomieścić". Lud przyrzekł, że będzie "przynosić pierwociny, swoje ofiary i dziesięcinę Lewitom, którzy ściągać będą tę dziesięcinę we wszystkich miastach, gdzie uprawiane są pola" (zob. Ne 10,37 BG).
Kiedy nastawimy nasze serca na posłuszeństwo Bożemu Słowu, pozwalając Jego Duchowi, aby obnażył i uśmiercił wszelki grzech w naszym życiu, sam Pan sprawi, że będziemy się radować. "Bóg sprawił im wielką radość" (Ne 12,43). Wierzę, że to wylane błogosławieństwo zawiera w sobie obfitość radości, nawet gdy przechodzimy swoje próby. Pan otwiera niebo i chrzci nas "radością Jezusową" - przy okrzykach, weseleniu się i śpiewie - niezależnie od okoliczności, w jakich się znajdujemy.
Nehemiasz przypomniał radującemu się Izraelowi o tym, jak Bóg zaopatrywał ich przodków na pustyni. Pan wylał na nich swoje wielkie miłosierdzie. Pouczał ich przez swojego Ducha i prowadził za pośrednictwem obłoku i słupa ognia. W ponadnaturalny sposób dostarczał im mannę i wodę. Dokonując cudu nie pozwolił, aby ich ubrania i buty zużyły się (zob. Ne 9,19-21).
Jak się wam podobają tego rodzaju błogosławieństwa? Wielkie miłosierdzie, wyraźne prowadzenie, nauczanie przez Ducha Bożego, zaspokojenie wszystkich potrzeb fizycznych i materialnych - dla mnie to wszystko brzmi wspaniale. Doprawdy, również i dzisiaj te wszystkie błogosławieństwa są dostępne dla nas. Pan w swoim wielkim miłosierdziu obiecał je wszystkie swojemu ludowi.
Jednak zawsze możemy wybrać życie na pustyni tak, jak to zrobił Izrael. Nehemiasz podkreślił, że przodkowie Izraelitów zbuntowali się przeciwko Panu, ignorując Jego zakon: "Wtedy stali się oporni i zbuntowali się przeciwko tobie i odrzucili od siebie twój zakon... Przez wiele lat okazywałeś im cierpliwość... lecz oni nie przyjęli tego w swoje uszy" (Ne 9,26.30).
Czy możecie sobie wyobrazić tę okropną śmierć duchową, jaką ci ludzie ściągnęli na siebie? Czterdzieści lat sabatów bez radości i wesela. Czterdzieści lat pogrzebów bez możliwości wejścia do ziemi obiecanej. Owi Izraelici mieli obfitość błogosławieństw, posiadali wiele dóbr, niczego im nie brakowało - ale byli letniego ducha.
Oto obraz Jehowy Jire (zob. 1 Mż 22,14 KJV) - Boga, który wiernie zaopatruje swój lud, nawet wówczas, gdy staje się on zatwardziały względem Jego słowa. Izraelitów znudziły sprawy Boże. Oni odprawiali jedynie religijne rytuały. W swoim miłosierdziu Pan nadal kierował ich codziennymi sprawami i zaopatrywał ich. Ale ci ludzie nigdy nie weszli do Jego pełni. Czy dziwne jest zatem, że ich ubrania i buty nigdy się nie zniszczyły? Przecież oni stali w miejscu.
W takim opłakanym stanie znajduje się dzisiaj wiele zborów. Bóg może okazać swoje miłosierdzie danemu zborowi - uwalniając ich z długów, dając im wskazania odnośnie dobrych dzieł, zapewniając im środki finansowe do budowy nowych budynków. Pomimo tego zbór ten może pozostawać na duchowej pustyni, stojąc stale w jednym miejscu. Ci wierzący mogą cieszyć się pewną miarą Bożego błogosławieństwa - wystarczającą na tyle, aby nie umrzeć z pragnienia - ale pozostają słabi, znużeni, gotowi na śmierć. To wszystko dzieje się dlatego, że ciągle koncentrują się na sprawach tego świata. Nie mają ducha ani życia.
Krótko mówiąc, tylko Boża radość dostarcza nam prawdziwej siły. Możemy opowiadać, ile tylko chcemy o naszym chodzeniu z Chrystusem od dziesięciu czy dwudziestu lat. Możemy chwalić się naszą szatą sprawiedliwości. Ale jeżeli nie pozwalamy Duchowi Świętemu zachowywać radości Pana w naszych sercach, jeżeli ciągle nie jesteśmy spragnieni Jego słowa, nasz ogień gaśnie. Nie będziemy też gotowi na to, co przyjdzie na świat w dniach ostatecznych.
W jaki sposób zachowujemy Bożą radość? W ten sam, w jaki otrzymaliśmy ją początkowo: Po pierwsze, z podekscytowaniem miłujemy, poważamy i pragniemy Słowa Bożego. Po drugie, stale chodzimy w pokucie. Po trzecie, oddzielamy się od wszelkich wpływów tego świata. Oto jak indywidualna osoba pełna Ducha Świętego, czy też cały taki zbór, zachowuje "radość Jezusową" - zawsze się radując, pozostając w pełni zadowolenia i wesela.